niedziela, 30 listopada 2014

NIEDZIELA DLA WŁOSÓW (VI) - Szara glinka i Bad Hair Day



Hej :-)

   Pewnie znudziło Wam się oglądanie lśniącej tafli, dlatego dziś dla odmiany Bad Hair Day, czyli nieodłączna część włosowego świata ;-) Takie dni dopadają mnie kilka razy w miesiącu, zwłaszcza kiedy testuję nowe produkty. Na początku włosomaniactwa dni, podczas których moje włosy się buntowały zdarzały mi się bez przerwy, nawet kiedy kondycja włosów znacznie się poprawiła. Nie potrafiłam odgadnąć czego aktualnie potrzebują i do tej pory płatają mi psikusy, dlatego radzę początkującym włosomaniaczkom, nie poddawajcie się! Uważnie obserwujcie, nawet prowadźcie włosowe zapiski przez jakiś czas, a z czasem Wy i Wasze włosy zaczniecie współpracować ;) Nie zniechęcajcie się też idealnymi zdjęciami włosowych blogerek, gdyż nie powinny one stanowić źródła kompleksów, lecz motywację. Wiadomo również, że na zdjęciach uwieczniony jest tylko "moment", wątpię by którakolwiek z blogerek fotografowała włosy bez ich uprzedniego rozczesania, co już znacznie wpływa na ich wygląd na fotkach, jednak przez resztę dnia włosy plączą się, kołtunią, ocierają o ubrania,zbierają kurz i zanieczyszczenia, są targane wiatrem, przetłuszczają się, strączkują itd. Myślę, że w większości właśnie takimi "sponiewieranymi codziennością" widzą je na co dzień nasi znajomi, rodzina i my same :-) 
   Po tym bardzo długim wstępie przejdę wreszcie do opisu mojej NDW. Tym razem w roli głównej wystąpiła szara glinka, którą zakupiłam w sklepie naturalne-piekno.pl

Plan pielęgnacji


1. Na godzinę nałożyłam na włosy na całej długości mój ulubiony olej lniany
2. Umyłam włosy szamponem Love2mix z papryczką chilli i osuszyłam je ręcznikiem
3. Na ok. 10 minut nałożyłam maseczkę z szarej glinki ( glinka+ woda) na skalp i długość

4. Spłukałam i na kilka minut nałożyłam odżywkę Timotei na włosy na długości

Ocena włosów wykonana przy pomocy stworzonej przeze mnie skali:


O-1,5 ; N-1 ; R-0 ; D-0,5 ; S-2 ; W-0,5
Suma = 5,5/12 

Podsumowanie NDW

 (Zdjęcie z flashem i w świetle dziennym)





   
   Dzisiejszej NDW raczej nie zaliczę do udanych ;) Od dłuższego czasu planowałam wypróbować glinkę na włosach, gdyż świetnie sprawdza się na mojej twarzy w formie maseczki. Bałam się jednak, że glinka przesuszy mi włosy dlatego zdecydowałam się na użycie bardzo łagodnego szamponu oraz emolientowej odżywki, która przeważnie nieco obciąża moje włosy, stąd "efekt push up" został zmniejszony. Niepotrzebnie nałożyłam również glinkę na całą długość włosów, myślę że podczas spłukiwania maseczki glinka tak czy inaczej osadziłaby się na całej długości włosów, ale proszek może nie byłby tak bardzo wyczuwalny. Włosy strasznie się plątały, ciężko było sunąć szczotką po nich, dlatego cały czas nosiłam je zaplecione w warkoczu, który swoją drogą prezentował się całkiem nieźle i wydawał mi się bardziej ciężki :p Zamierzam dać glince jeszcze jedną szansę ze względu na jej działanie na skalp. Włosy były odbite od nasady, jednak nie zauważyłam niestety efektu zmniejszonego przetłuszczania. Właściwie to miałam ochotę zmyć glinkę od razu po wysuszeniu włosów, jednak powstrzymałam się po to, by przekonać się, czy ograniczy ona przetłuszczanie. Poczułam ulgę, kiedy na drugi dzień wreszcie umyłam włosy :-)

Od włosomaniactwa do kosmetyków domowej roboty

   W tym poście chciałabym opisać to, jak "włosomaniactwo" wpłynęło na zmiany w innych dziedzinach mojego życia. Otóż "włosomania" miała wpływ nie tylko na moją zmianę w sposobie dbania o włosy, ale również pociągnęła za sobą lawinę zmian w pielęgnacji całego ciała oraz spowodowała przeformułowanie mojego dotychczasowego myślenia w kwestii dbania o wygląd. Chcę podkreślić, że są to tylko i wyłącznie MOJE PRZEMYŚLENIA i nie stanowią żadnych zaleceń.


   Przez długi czas sądziłam, że posiadanie długich, lśniących i zdrowych włosów w moim przypadku jest niemożliwe. Pamiętam moment, kiedy spotkałam dziewczynę o długich do talii, lśniących włosach ze zdrowymi końcówkami. Pomyślałam sobie wtedy, że niemożliwym jest posiadać tak długie włosy i nie móc doszukać się na nich ani jednej rozdwojonej końcówki. Stwierdziłam, że ta dziewczyna musi używać jakichś niewiarygodnie drogich i trudno dostępnych  kosmetyków, na które mnie nie stać. Myliłam się, oj bardzo się myliłam myśląc, że tylko to, co drogie uleczy moje włosy. 
   
   Dzięki włosomanii zrozumiałam, jak ważny jest powrót do korzeni, czyli do stosowania prostych i naturalnych składników, które w większości są dostępne w naszej kuchni, czy w ogródku. Nauczyłam się czytać składy i doznałam niemałego szoku odkrywając, iż np. serum z olejem arganowym nie zawiera praktycznie wcale tego składnika, gdyż znajduje się na końcu składu. Od tej pory nie kupię żadnego produktu bez przyjrzenia się jego etykiecie ze składem. Umiejętność odczytywania tego, co w rzeczywistości znajduje się w danym produkcie, pozwala mi na bardziej świadomy zakup nie tylko produktów kosmetycznych, ale również żywności, czy chemii wszelkiego rodzaju. Podczas dokonywania zakupów zwracam szczególną uwagę, aby produkt zawierał jak najmniej zbędnej chemii, konserwantów, chemicznych barwników itp.

   Któregoś dnia znajoma podarowała mi nasiona truskawki, kupione w sklepie naturalne-piekno.pl, mające właściwości peelingujące i sprawdziły się one cudownie w tej roli. Nagle olśniło mnie, pomyślałam że niepotrzebnie zaopatruje się w drogeryjne maseczki, skoro mogę korzystać z tak prostych i wydajnych półproduktów. Odkryłam glinki, którymi zastąpiłam całkowicie maski z saszetek, hydrolaty, olejowanie twarzy itp. oraz zaczęłam produkować w domowym zaciszu balsamy, kremy, pomadki. Efekty? Jak dla mnie są spektakularne. Dopiero po użyciu domowej produkcji balsamu przekonałam się, co znaczy mieć NAPRAWDĘ nawilżoną skórę. Zaniechałam stosowania sklepowych kremów na rzecz olei, masła shea i kemów domowej roboty, a skóra twarzy stała się niewiarygodnie gładka, pozbyłam się również drobnych zmarszczek spowodowanych przesuszeniem skóry. Dobre nawilżenie cery mieszanej, której jestem posiadaczką, ograniczyło produkcję sebum, przez co mniej się świecę.

   Kolejną zmianą, jaką dostrzegłam, jest zanik reakcji alergicznych.Wcześniej miałam problem z opuchniętymi powiekami i nie mam tutaj na myśli lekko podpuchniętych oczu po nieprzespanej nocy, lecz wygląd jak po walce bokserskiej - dwa banany zamiast powiek. Takie alergie zdarzały mi się początkowo kilka razy w ciągu roku, w krytycznym momencie parę razy w miesiącu, do tego stopnia, że wstydziłam się wyjść z domu i rezygnowałam z zajęć na uczelni. Konsultowałam się z lekarzem pierwszego kontaktu i okulistą, za każdym razem dostawałam drogie krople, a problem wracał. Lekarze nie potrafili mi pomóc, jednym z zaleceń, jakie usłyszałam, było ograniczenie picia gazowanych napojów (nie piłam i nie piję ich wcale, bo po prostu nie lubię). Po zmianie kosmetyków do twarzy problem zniknął :-)  Oczywiście nie od razu, ale obecnie nie mam wcale problemu z alergiami. Tuszu i kredki używam od lat tej samej marki, dlatego zmiany upatruję się właśnie w dobrym nawilżeniu cery, a w szczególności okolic oczu. Jeśli już poruszyłam wątek makijażu, to warto wspomnieć, iż drogeryjne "malowidła" zamieniłam na kosmetyki mineralne, z których jestem niesamowicie zadowolona.

   Mam nadzieję, że post ten przybliżył Wam choć trochę, z czego wynika moje zainteresowanie naturalną kosmetyką. Swoje wpisy na blogu zamierzam przeplatać postami z informacjami o naturalnych półproduktach oraz przepisami na to, co można z nich stworzyć, nie tylko w ramach pielęgnacji włosów, ale również całego ciała.
    

niedziela, 23 listopada 2014

NIEDZIELA DLA WŁOSÓW (V) - Laminowanie żelatyną


Dzisiaj zaliczyłam kolejne podejście do laminowania, tym razem w nieco innej kombinacji. Wraz z upływem czasu zaczynam dochodzić do wniosku, że moje włosy potrzebują coraz więcej protein w pielęgnacji. "Bomba proteinowa" w postaci laminowania, stosowana przeze mnie raz w miesiącu, stała się już rytuałem, lecz moje włosy nie pogardzą również proteinami podawanymi pod postacią maski, czy odżywki zastosowanej kilka razy w ciągu miesiąca. Czasami włosięta same upominają się o dodatkową porcję protein w miesiącu, np. kiedy zaliczam BHD dzień po dniu, wtedy sięgam właśnie po nie.

   Prowadzenie bloga zaczyna przynosić określone skutki, gdyż dzięki regularnemu dokumentowaniu  stanu włosów zaczynam dostrzegać to, czego wcześniej nie zauważałam. Nie zawsze moje wrażenia dotykowe pokrywają się z pożądanym efektem wizualnym. Uwielbiam kiedy moje włosy są w dotyku jak jedwab - miękkie do granic możliwości, jednak zauważyłam, że na zdjęciach prezentują się wtedy przeciętnie. Z kolei włosy po laminowaniu nie powalają miękkością, jednak patrząc na zdjęcia z poprzedniego laminowania stwierdziłam, że wizualnie prezentowały się świetnie. Czy tak było i tym razem?  

   Do zabiegu laminowania przygotowałam się już dzień wcześniej, nakładając na całą noc olej lniany na długość włosów poniżej linii żuchwy. Całkowite przeproteinowanie jeszcze mi się nie zdarzyło, choć odradzam ten zabieg osobom o wysokoporowatych włosach. Kiedy zastosowałam laminownie po raz pierwszy, wtedy końcówki o podwyższonej porowatości były bardzo przesuszone. Obecnie wnioskuję o obniżeniu ich porowatości, gdyż maseczka z żelatyny przynosi włosom tylko same korzyści :-))
  


  
  Przepis na maskę laminującą włosy zawarłam w tym poście http://wlosowapsychologia.blogspot.com/2014/10/niedziela-dla-wosow-oczyszczanie-mocne.html Tym razem dodałam połowę łyżki odżywki Alterry i drugą połówkę Planety Organica. Włosy umyłam Miodowym Mydłem, następnie nałożyłam na nie laminującą maseczkę, trzymałam pod foliowym czepkiem ok. 45 minut, wcześniej podgrzewałam czepek przez kilka minut suszarką. 

   
   W tym miejscu chciałabym Wam przedstawić propozycję oceny stanu włosów przy pomocy punktacji. Stworzyłam w tym celu skalę zawierającą 6 kategorii, za których ocenę można uzyskać maksymalnie 12 punktów. Taki sposób oceniania stanu włosów wypróbowałam w wakacje, kiedy to prowadziłam włosowy dziennik. Przypisywanie punktów za poszczególne kategorie pozwalało mi w szybki i obiektywny sposób ocenić stan włosów po użyciu określonych produktów. Poniżej zamieszczam legendę:



   Według stworzonej przeze mnie skali, dzisiejsze laminowanie oceniam w ten sposób:


O -1 ;  N -2;  R -1 ;  D - 2 ; S - 1 ; W - 2

SUMA = 9/12

   Co sądzicie o takim sposobie opisu stanu włosów? Czy jest dla Was czytelny, czy wolicie ocenę w formie zwykłego opisu? Będę wdzięczna za informację zwrotną od Was :-)

poniedziałek, 17 listopada 2014

Zdrowe włosy a jednorazowe katusze u fryzjera



   Za główną wadę włosomaniactwa uważam to, iż za jego pośrednictwem łatwo popaść w "włosowe obsesje". Dzięki posiadaniu włosowej wiedzy wiemy nie tylko, co naszym włosom służy, lecz również co im szkodzi, dlatego naturalne jest to, iż staramy się przede wszystkim unikać czynników niszczących włosy. Problem pojawia się wtedy, gdy wpędzamy się w poczucie winy, kiedy np. nie zabezpieczymy końcówek, czy wysuszymy włosy gorącym nawiewem suszarki. Włosy są dla NAS, a nie my dla włosów - staram się trzymać tego motta, bo i mi również zdarza się popadać w włosowe skrajności. 
   Odkąd odstawiłam prostownicę nie poddawałam moich włosów praktycznie żadnej stylizacji, dlatego miałam masę obaw umawiając się latem do fryzjera na uczesanie na specjalną okazję. Marzyło mi się coś pomiędzy falami a lokami, ale obawiałam się, że fryzjerka popali mi włosy lokówką, skończę z sianem na głowie i lata pielęgnacji pójdą na marne. Chęć pokazania się w innej odsłonie przeważyła jednak nad strachem i zaryzykowałam. Włosy zostały zakręcone przy pomocy prostownicy i spryskane toną lakieru. Jak to zniosły? Muszę przyznać, że wyszły ze starcia z fryzjerem bez szwanku. Doszłam do wniosku, że zdrowe włosy, nawet jeśli są cienkie i delikatne, są mniej podatne na uszkodzenia wywołane jednorazową stylizacją, więc nie obawiajcie się, jeśli marzy wam się piękna fryzura na sylwestra, czy studniówkę to nie zastanawiajcie się tylko po prostu ją ZRÓBCIE. Nie po to dbamy o włosy przez okrągły rok, by odmawiać sobie czegoś w ważnych momentach. A jak sprawowała się sama fryzura?


    Zdecydowanie nie polecam rozpuszczonych włosów na wszelkiego rodzaju taneczne okazje. Ja jestem jednak uparciuchem i, mimo iż byłam świadoma, że takie uczesanie = mega kołtun, to zdecydowałam się na rozpuszczone włosy. Rozplątywanie kołtuna zajęło mi równo godzinę i robiłam to wyłącznie przy pomocy palców i oleju kokosowego rozprowadzanego skrupulatnie na każdym paśmie. Po rozczesaniu oczyściłam włosy szamponem z SLS, nałożyłam maskę (bodajże Biovax Naturalne Oleje, gdyż zależało mi, by była to jakaś cięższa maska bogata w emolienty), trzymałam ją pewnie z jakąś dobrą godzinę na włosach pod foliowym czepkiem, który podgrzewałam przez kilka minut suszarką, następnie zmyłam maskę i nałożyłam jakąś lżejszą maseczkę z Biovaxu (nie pamiętam już jaką). Po takim mocnym odżywieniu włosy prezentowały się tak dobrze, jak przed fryzjerskimi katuszami. Z perspektywy czasu nie zauważyłam też widocznego wpływu stylizacji prostownicą na kondycję moich włosów.

niedziela, 16 listopada 2014

NIEDZIELA DLA WŁOSÓW (IV) - Rosyjskie kosmetyki


    
   Nareszcie NDW odbyła się w niedzielę :-) Dzisiaj w końcu miałam okazję wypróbować rosyjskie kosmetyki zamówione ze strony skarbysyberii.pl. Po przeczytaniu pozytywnej recenzji Martusi z martusiowykuferek.blogspot.com zdecydowałam się na zakup miodowego mydła babci Agafii, dodatkowo zaopatrzyłam się w Balsam do Włosów Przetłuszczających z Organicznym Olejem z Makadamii - "Pielęgnacja i Równowaga" oraz Balsam do Włosów Farbowanych z Olejem Arganowym - "Blask Koloru" z Planeta Organica. Do zakupu odżywek zachęciły mnie ich naturalne składy pozbawione silikonów i zawierające oleje. Mam w planach dokładne ich przetestowanie oraz napisanie recenzji porównującej oba produkty. Bohaterką dzisiejszej pielęgnacji jest odżywka do włosów farbowanych z olejem arganowym.  



   Na całą długość włosów oraz skalp nałożyłam olej kokosowy, po 1,5 godziny zmoczyłam włosy wodą i zemulgowałam olej odżywką Garniera. Następnie umyłam włosy miodowym mydłem i na parę minut nałożyłam na nie odżywkę Planeta Organica.
   Po wysuszeniu prezentowały się całkiem nieźle. Spodziewałam się BHD, gdyż oczyściłam włosy na długości trochę mocniejszym produktem, dodatkowo odżywka "Blask Koloru" jest dość lekka, jednak nic złego się nie stało. Skóra głowy była dobrze oczyszczona, włosy nawilżone i nie straciły przy tym objętości. Końcówki tradycyjnie zabezpieczyłam odrobiną oleju migdałowego i jedwabiu z Marion.

P.S. Zdjęcie włosów trochę przekłamane flashem, niestety nie miałam warunków do zrobienia zdjęcia fryzury w innym oświetleniu. 

sobota, 15 listopada 2014

Odżywka Nivea Long Repair i suchy szampon Batiste - recepta na moje włosowe problemy



 Hej :-)

   Na samym początku chcę zaznaczyć, iż zdecydowałam się zrecenzować oba te produkty w jednym poście, gdyż po JEDNORAZOWYM użyciu tego duetu moje włosy są dokładnie takie, jakie życzyłabym sobie, by zawsze były: sypkie, gładkie, dające się bez problemu rozczesać, odbite u nasady i o wyraźnie ograniczonym przetłuszczaniu. Niestety suchy szampon działa doraźnie i nie rozwiąże problemu nadmiernie przetłuszczającego się skalpu, dlatego lepiej nie przesadzać z częstością jego stosowania, staram się również nie nadużywać odżywki NLR z powodu zawartości silikonów. Po użyciu tych produktów Good Hair Day mam murowany ;) Stosowałam je również oddzielnie w różnych kombinacjach i zawsze świetnie spełniały swoje funkcje.

Nivea Long Repair


Opis producenta: Czy Twoje włosy są łamliwe i mają rozdwajające się końcówki? Odżywka Long Repair z olejkiem babassu:

- wzmacnia włosy już od nasady

- odbudowuje strukturę włosów i ułatwia rozczesywanie
- chroni końcówki włosów

Skład:  Aqua, Stearyl Alcohol, Cetyl Alcohol, Stearamidopropyl Dimethylamine, Dimethicone, Hydrolyzed Keratin, Orbignya Oleifera Seed Oil, Oryzanol, Silicone Quaternium – 18, Guar Hydroxypropyltrimonium Chloride, Trideceth - 6, Trideceth- 12, C12-15 Pareth-3, Coco Betaine, Cocamidopropyl Betaine, Sodium Chloride, Lactic Acid, Citric Acid, Phenoxyethanol, Potassium Sorbate, Ethylhexylglycerin, Linalool , Butylphenyl Methylpropional, Geraniol, Benzyl Alcohol, Parfum.

Zalety:

  • Interesujący skład, w którym znajdziemy, między innymi, silikon łatwo usuwalny przez delikatne szampony, hydrolizowaną keratynę i olej babassu wysoko w składzie
  • Przyjemny zapach (nieco chemiczny, ale lubię czuć go na moich włosach)
  • Duża gęstość, a co za tym idzie zwiększona wydajność produktu
  • Poręczne opakowanie
  • Włosy po jej użyciu są: gładkie, sypkie, świetnie się rozczesują i praktycznie wcale się nie plączą i nie strączkują
  • Cena: ok. 9 zł. za 200ml (przy dużej wydajności odżywki naprawdę opłaca się ją kupić)

Wady: Brak. Nie mam tej odżywce nic do zarzucenia :)

Suchy szampon Batiste
 

Opis producenta: Natychmiast odświeża włosy bez użycia wody, absorbując sebum i zanieczyszczenia oraz sprawiając, że włosy są puszyste, jedwabiście miękkie i uniesione u nasady.

Skład (wersja Blush): Butane, Isobutane, Propane, Oryza Sativa (Rice) Starch, Alcohol Denat, Parfum (Fragrance), Butylephenyl Methylpropional, Linalool, Distearyldimonium Chloride, Cetrimonium Chloride.

 Zalety:

  • Naprawdę działa! Używałam go od razu po wysuszeniu włosów i na włosy przetłuszczone - zdecydowanie skuteczniejsza jest pierwsza opcja. Stosowanie Batiste na świeżo umyte i wysuszone włosy pozwala mi przedłużyć ich świeżość o jeden dzień (co w przypadku włosów wymagających codziennego mycia jest zbawieniem). Przetłuszczone włosięta odświeża, jednak efekt utrzymuje się do kilku godzin i nie jest zbyt spektakularny.
  • Nadaje objętości i unosi włosy u nasady
  • Przyjemne i różnorodne zapachy do wyboru, które długo utrzymują się na włosach (miałam wersje Blush i Tropical i ta druga bardziej przypadła mi do gustu)
  • Łatwo go wyczesać szczotką z włosia

 Wady:

  • Skład. Zdecydowanie ten produkt nie odżywi naszych włosów, wręcz przeciwnie, zawartość Alkoholu Denatu może spowodować podrażnienia skalpu , dlatego należy stosować go z umiarem ( ja używam go raz, góra dwa razy w tygodniu i nic się nie dzieje, z częstszym stosowaniem nie zaryzykuję)
  • Ciężko usunąć go ze szczotki z włosia
  • Matowi włosy
  • Dostępność (można kupić go jedynie w drogeriach Hebe, Douglas, Dayli, Kosmyk i Firlit)

niedziela, 9 listopada 2014

Ekspresowa NDW (III) - Maska Biovax Latte




                                                                              zdjęcie w słońcu
 
   Jak zwykle NDW przeniosłam na sobotę. Włosy umyłam Szamponem Baby Dream, na parę minut nałożyłam odżywkę Alterry Granat i aloes na długości, spłukałam wodą i rozprowadziłam maskę Biovax po skalpie i całych włosach. Maseczkę trzymałam przez ok 30 minut pod foliowym czepkiem (tym razem nie podgrzewałam go suszarką) i spłukałam chłodnym strumieniem wody.
   Efekt bardzo mnie zadowolił, włosy były niesamowicie miękkie, delikatne jak włosy dziecka. Nie mogłam przestać ich dotykać, szczotka z włosia wprost po nich sunęła.




   Very Good hair Day? Niekoniecznie. Tak mocne nawilżenie i wygładzenie włosów zawsze skutkuje u mnie prawie zerową objętością, włosy są bardzo podatne na obciążanie, praktycznie nie da się zabezpieczyć końcówek, gdyż kropla oleju lub silikonwego serum powoduje, ze końcówki są tłuste i zbijają w strączki. Czasami wolę jednak poświęcić objętość dla tak jedwabistych włosów w dotyku :-)
   Niestety nie udało mi się zrobić zdjęcia od razu po wysuszeniu włosów, co więcej byłam już śpiąca i związałam nieco wilgotne włosy w kucyk na czubku głowy, przerzuciłam go przez kant łóżka i tak spałam. Oczywiście włosy się zsuwały i przygniatałam je tułowiem, jednak za każdym razem kiedy się przebudzałam znowu przerzucałam kucyk za łóżko. Końcówek na noc oczywiście też nie zabezpieczyłam, ale cóż, od czasu do czasu mogę pozwolić sobie na jakieś włosowe grzechy ;) Uznałam jednak, że włosy wyglądały na tyle dobrze po nocy, że mogę pokazać pokazać je na zdjęciach bez flesza.  




środa, 5 listopada 2014

Naturalnie NIE o włosach – Pomadka kakaowo-miętowa domowej roboty








Hej :-)


   Dzisiaj pierwszy wpis z nowego cyklu „Naturalnie NIE o włosach”. Jak już wcześniej wspomniałam, ostatnimi czasy z zapałem tworzę domowe kosmetyki z całkowicie naturalnych półproduktów. O zaletach tego typu kosmetyków oraz moich subiektywnych spostrzeżeniach związanych z ich stosowaniem, napiszę w oddzielnym poście. W każdym razie korzyści, jakie niesie ich używanie, są ogromne, a sam proces tworzenia sprawia dużo radości.
   Dlaczego warto "wyprodukować" sobie swoją własną pomadkę? Taki kosmetyk nie zawiera chemii, jest wykonany z naturalnych półproduktów, NAPRAWDĘ odżywia usta, które są po jej użyciu miękkie i doskonale nawilżone. Pomadek nie trzeba przechowywać w lodówce i (jak na domowy kosmetyk) mają długi termin ważności (od 3 do 6 miesięcy).

   Przepis, który dzisiaj zaprezentuję, pochodzi z cudownej książki Klaudyny Hebdy „Ziołowy zakątek. Kosmetyki, które zrobisz w domu” i został trochę przeze mnie zmodyfikowany. 


Wersja Klaudyny:

Składniki:

- 15g wosku pszczelego

- 10 g masła kakaowego

- 20 g (około 2 łyżek) oliwy

Opcjonalnie:

- 5 kropli olejku pomarańczowego, z kadzidłowca, z rumianku rzymskiego lub pospolitego

- 1 ml (ok. 27 kropli) witaminy E

- kilka kropli oleju rycynowego dla połysku

   Do wyrobu swojej pomadki wykorzystałam olejek miętowy, w którym ostatnio się zakochałam :) Niedawno wpadła mi w ręce próbka balsamu do ust o miętowym zapachu i zapragnęłam, by moje pomadki miały zapach miętowych czekoladek. 

   Od razu przyznam się, że moja pierwsza próba wyrobu pomadek zakończyła się fiaskiem. Nie odmierzyłam 20g oliwy i do pomadek dodałam sugerowane w przepisie 2 łyżki, dodałam również siedem kropli olejku zamiast pięciu, prawdopodobnie również za dużo wosku. W rezultacie moje pomadki miały konsystencję świeczki, trzeba było nie lada wysiłku, by rozprowadzić je na ustach, dodatkowo zbyt duża ilość olejku powodowała, że zapach mnie drażnił, a nawet nieco szczypał w usta. Podjęłam decyzję, że znowu spróbuję, jednak wykorzystałam wszystkie opakowania, jakie miałam, więc postanowiłam opróżnić je z nieudanych pomadek (o tym, co z nimi zrobiłam napiszę na końcu posta). Tak to już jest z produkcją domowych kosmetyków, podobnie jak z pieczeniem ciast, czasem może „wyjść zakalec”;-). Nie zniechęciłam się i spróbowałam ponownie, poniżej przedstawię relację z drugiej próby.


Uwaga! Wszystkie narzędzia i pojemniki wykorzystywane do produkcji domowych kosmetyków muszą być sterylnie czyste, najlepiej zdezynfekować je alkoholem. 

Moja wersja:

- 15g wosku pszczelego

- 10 g masła kakowego

- 20 g oliwy (po zważeniu okazało się, że 20g to aż 4 łyżki mojej oliwy, w poprzedniej wersji dodałam więc jej tylko 10g, dlatego proszę, zaopatrzcie się w wagi jubilerskie i ważcie wszystko dokładnie)

- 5 kropli olejku miętowego

- 27 kropli witaminy E

- kilka kropli olejku rycynowego

   Na wadze odmierzyłam 10g masła kakaowego oraz 15g wosku pszczelego








   Nalałam wody do garnka i poczekałam aż zacznie wrzeć, następnie postawiłam na nim szklana miseczkę (wody było tyle, żeby miseczka NIE była w niej zamoczona). Wosk i masło umieściłam w misce, podgrzewałam wodę na małym ogniu i czekałam, aż produkty się rozpuszczą (jest to tzw. kąpiel wodna). Po rozpuszczeniu produkty przypominały olej i miały lekko żółtawe zabarwienie. 


 
   W przepisie podane jest, by zestawić miskę z ognia i dodać oliwy z oliwek, jednak ja dodałam oliwę od razu, chwilkę rozmieszałam (natychmiast pojawiły się grudki z wosku i bałam się, że nie rozpuszczą się), zestawiłam miskę z garnka, dodam 5 kropli olejku miętowego oraz 27 kropli witaminy E
   Całość bardzo szybko zastyga, wszytko trzeba robić w ekspresowym tempie. Gdy do masy dodaje się półprodukty od razu powstają woskowe grudki, które przyklejają się do łyżeczki, dlatego radzę mieszać szpatułką lub patyczkiem, wtedy mniej masy się przyklei.
   Wlewanie pomadek do tubek to była katastrofa. Za pierwszym razem zaczęłam wlewać z miseczki bezpośrednio do wąskiej tubki, efekt - blat zalany woskową mazią. Z kolei za drugim razem posłużyłam się lejkiem- było lepiej, chociaż przelałam masę i trochę rozlało się na blat, w dodatku całe jej mnóstwo zastygło na lejku.Myślę, że masę z miseczki lepiej by było przelać do pojemnika z dzióbkiem lub do szklanej zlewki. Niestety moja sie stłukła, ale następnym razem zamierzam zanurzyć ją na chwilę w gorącej wodzie i wlać do niej masę, może wtedy nie będzie tak do niej przywierać. 
   Część pomadek wlałam do tubek a część do zakręcanych pojemników. Pomadki w pojemniczkach należy pocierać palcem, jednak ja wolę wydłubywać je paznokciem i nakładać większa ilość :p Tubki są bardziej higieniczne, gdyż nie musimy maczać w nich brudnych palców, jednak jak dla mnie nakładana jest zbyt cienka warstwa. Moim zdaniem pomadki z przepisu Klaudyny odrobinę bardziej miękkie. Kolejnym razem dodam do nich mniej wosku i zobaczę co z tego wyjdzie.

   Na końcu wyjaśnię, co zrobiłam z pierwszą partią pomadek. Otóż rozpuściłam je ponownie, dodałam więcej oliwy oraz masło Shea i stały się one "miętowym woskiem do stóp". Zdecydowałam się je zużyć do tego celu, ponieważ nie wiem, jak ponowne roztopienie oraz kiepskie zachowanie sterylności wpłynie na ich ważność, pod wpływem ciepła wosk mógł też utracić część swoich odżywczych właściwości. Dam znać co i jak, kiedy go przetestuję.