Choć na świat
przyszłam z pokaźną, jak na niemowlę, ilością czarnych włosów, to wkrótce potem
moje czupryna bardzo zjaśniała i stałam się naturalną blondynką :-)
Odkąd pamiętam
moje włosy były proste i pozbawione objętości. Problem od zawsze stanowiło dla
mnie nadmierne przetłuszczanie, „przyklapnięcie” włosów u nasady oraz suche i
rozdwajające się końcówki. Wbrew pozorom
moje włosy są dość gęste, choć na ich objętość negatywnie wpływa grubość
pojedynczych włosów, które są bardzo cienkie.
Zawsze
marzyłam o długich do pasa włosach i takowe udało mi się uzyskać pod koniec
podstawówki. Moja pielęgnacja ograniczała się wtedy jedynie do szamponu i muszę
stwierdzić, że jak na tamtejszy całkowity brak odżywiania moje włosięta
trzymały się nieźle, choć takiej liczby rozdwojonych, a raczej „rozczworzonych”
końcówek nie widziałam już nigdy więcej w moim życiu. Marzyłam wtedy o falach,
dlatego często na noc zaplatałam ciasny warkocz.
Nadszedł okres
dojrzewania i czas moich włosowych rewolucji. Najpierw skróciłam swoje włosy do
połowy pleców, następnie zdecydowałam się na modne wtedy cieniowanie i pasemka
oraz skrócenie fryzury do ramion, na co moje włosy zareagowały skręcaniem się
i puszeniem. Wtedy też zaczęłam „dbać” o
swoje włosięta rozpoczynając „pantenowo – silikonowe” kuracje. Włosy myłam
codziennie, co niestety trwa do dziś. Wtedy dla odmiany zaczęłam tęsknić za
prostymi włosami i zdecydowałam się na zakup pierwszej lepszej taniej prostownicy(przepraszam
za jakość niektórych zdjęć).
Nie
rezygnowałam z pasemek, czasami malowałam spód ciemniejszą farbą (na zdjęciu po
lewej prosto po wyjściu od fryzjera, po prawej jak moje włosy prezentowały się
na co dzień). Codziennie prostowałam grzywkę i przednie pasma, lecz nawet
odrobina wilgoci powodowała, że puszyły się skręcały w brzydki sposób. Zaczęłam
tęsknić za długimi włosami i rozpoczęłam zapuszczanie, cały czas borykałam się
z rozdwojonymi końcówkami, dlatego zakupiłam „alkoholowe” serum na końcówki z
Avonu, z którego stosowania nie rezygnowałam przez kilka lat :/
Prawdziwą
krzywdę wyrządziłam swoim włosom decydując się na drastyczne cieniowanie (włosy
na czubku głowy miały zaledwie kilka centymetrów)oraz farbowanie (rozjaśnienie
góry i ciemna farba od spodu). Już po wyjściu od fryzjera nie byłam zadowolona
z efektów, koszmar czekał mnie jednak na drugi dzień po umyciu włosów.
Byłam załamana
tym co miałam na głowie, włosy przestały mnie w ogóle słuchać. Winę zrzuciłam
na farbowanie i postanowiłam wtedy sobie raz na zawsze – nigdy więcej
farbowania i zasady tej trzymam się do dziś. Cierpliwie czekałam, aż pozbędę
się skutków tej fatalnej fryzury, lecz ślady farby były widoczne jeszcze przez
kilka lat. Nie rezygnowałam wtedy z prostowania i cieniowania, nie żałowałam też
swoim włosom lakieru, czy mnóstwa silikonowych produktów z górnej półki, w
których działanie bardzo wierzyłam, a które były pozbawione jakichkolwiek naturalnych i odżywczych składników. W krytycznym momencie moje włosy przestały
słuchać nawet prostownicy, po prostowaniu wcale nie były proste, lecz "gumowate", dziwnie się falowały, każde pasemko w inny, dziwaczny sposób. Zwróćcie uwagę, jak z czasem robiło ich jeszcze mniej, ten moment uznałam za krytyczny w mojej historii.
Pamiętam również, jak fryzjerka dziwiła się, że z lewej strony włosy są wyraźnie rzadsze i rzeczywiście, lewe zakole było widocznie większe. Na zdjęciu poniżej włosy bez prostowania:
W końcu udało
mi się pozbyć farby, włosy odrosły, lecz nadal katowałam swoje naturalnie
proste włosy prostownicą, niby prostując niesforną grzywkę, lecz w
rzeczywistości paląc każde pasmo, które akurat mi „podpadło”.
Ciągle
marzyłam o długich do pasa włosach, zrezygnowałam z wcześniejszego drastycznego cieniowania na rzecz cieniowania trochę delikatniejszego, przestałam chodzić regularnie na basen, po którym uprzednio wyprostowane i wymoczone w chlorze włosy paliłam na wiór suszarką, którą specjalnie brałam ze sobą z domu, by jak najszybciej je wysuszyć, zaczęłam też regularnie stosować maseczki (oczywiście z Pantene). Stan włosów odrobinę się poprawił, udało mi się je nawet trochę zapuścić, niestety z powodu rozdwojonych końcówek
byłam zmuszona za każdym razem podcinać na długości to, co zdążyło odrosnąć. Moje
włosy były przesuszone i matowe. Zaczęłam już nawet myśleć, że więcej z nich
wydobyć się nie da i że jest to maksimum ich piękna.
Postanowiłam
wreszcie prawdziwie zawalczyć o piękne włosy. Zapuściłam grzywkę, którą do tej
pory katowałam nawet kilkakrotnie w
ciągu dnia prostownicą, przestałam spać w mokrych włosach, ograniczyłam
cieniowanie, regularnie podcinałam końcówki i zaczęłam używać szczotki z
naturalnego włosia. Włosy prezentowały
się coraz lepiej (niestety nie mam zdjęcia z tego okresu), lecz nadal borykałam
się z rozdwojonymi końcami, a moim włosom brakowało „tego czegoś”.
Wtedy trafiłam
na bloga Anwen, i stopniowo zaczęłam wprowadzać w życie to, co na nim
przeczytałam. Pierwszym krokiem było odstawienie serum z Avonu i zastąpienie go
olejkiem rycynowym. I tutaj sukces, ogromna poprawa końcówek (po serum były
rozdwojone już po tygodniu od podcięcia!). Moje włosy pokochały oleje i zaczęły
nabierać blasku. Dodatkowo zaczęłam używać maski z Pilomaxu. Na zdjęciu moje
włosy po kilkunastu tygodniach olejowania, niestety zdjęcie nie oddaje
prawdziwego stanu moich włosów, gdyż są wyprostowane i nadal wspomagane
silikonami.
W końcu
postanowiłam całkowicie wcielić w życie zasady włosomaniactwa. Na zawsze
rozstałam się z prostownicą i postawiłam na naturalną pielęgnację włosów. Choć
końce bywały niesforne po odstawieniu prostownicy, to wreszcie stały się zdrowe
jak nigdy przedtem i przestały się rozdwajać.
Dwa kolejne zdjęcia bez flasha:
Luty 2014
Moja pielęgnacja prezentuje się w
następujący sposób:
- szampony: babydream, Love2mix z papryczką chilli i pomarańczą, płyn Facelle
(do codziennego mycia) i Green Pharmacy z rumiankiem lub Barwa brzozowy (do
oczyszczania raz na 2 tygodnie)
- odżywki: Nivea z olejkiem babassu, Alterra granat i aloes, Planeta Organica Africa macadamia
- maski: Biovax z proteinami mlecznymi i Biovax do włosów słabych i wypadających; czasami maski
domowej roboty
- mycie metodą OMO ( Balsam z
Aloesem Mrs Potter lub Garnier awokado i karite – pierwsze „O”)
- oleje: moje włosy pod tym
względem nie są wybredne i ciężko jest mi wskazać, który z olei działa na nie w
szczególny sposób. Staram się je nakładać co najmniej 2 razy w tygodniu na całą
noc. Stosowałam już: oliwę z oliwek, olej lniany, olej kokosowy, olej alterry
brzoza i pomarańcza, olej rycynowy, arganowy, Baby Dram fur Mama i migdałowy.
- glinki, płukanki (octowa raz w tygodniu i czasami z aloesu)
- wcierki: Jantar
- końcówki: olej kokosowy po
każdym myciu + jedwab Joanna lub Marion
- szczotka: Khaja z naturalnego
włosia (nie zamienię jej na żadną inną)
- peeling skóry głowy nasionami
truskawek lub malin (raz na 2 tygodnie)
- związywanie włosów w miarę
możliwości (uwielbiam chodzić w
rozpuszczonych, niestety moje włosy strasznie się przez to plączą)
Obecnie jestem
bardzo zadowolona ze stanu moich włosów, a zwłaszcza z końców, o których
marzyłam. Nadal walczę z nadmiernym przetłuszczaniem, chciałabym bardzo myć
włosy co drugi dzień, co czasem mi się udaje Problematyczny jest również skalp, moje włosy zawsze są
przyklapnięte, nawet po upięciu na noc włosów do góry, po paru minutach od ich
rozpuszczenia wracają do pierwotnego stanu. Widocznie już taki mój urok :-)
Moje włosy nie
są idealne, jednak wydaje mi się, że udało mi się wydobyć z nich to, co piękne.
Lubię ich kolor (zwłaszcza rozjaśniony słońcem) oraz cenię je za to, że są
proste. Być może, spotkawszy mnie na ulicy, ktoś może stwierdzić, że moje włosy wyglądają przeciętnie, gdyż nie wyróżniają się grubością czy objętością, jednak tylko ja wiem, co musiałam przejść, by doprowadzić swoje cienkie włosy do obecnego stanu.
Pozdrawiam
Elizabeth