środa, 5 listopada 2014

Naturalnie NIE o włosach – Pomadka kakaowo-miętowa domowej roboty








Hej :-)


   Dzisiaj pierwszy wpis z nowego cyklu „Naturalnie NIE o włosach”. Jak już wcześniej wspomniałam, ostatnimi czasy z zapałem tworzę domowe kosmetyki z całkowicie naturalnych półproduktów. O zaletach tego typu kosmetyków oraz moich subiektywnych spostrzeżeniach związanych z ich stosowaniem, napiszę w oddzielnym poście. W każdym razie korzyści, jakie niesie ich używanie, są ogromne, a sam proces tworzenia sprawia dużo radości.
   Dlaczego warto "wyprodukować" sobie swoją własną pomadkę? Taki kosmetyk nie zawiera chemii, jest wykonany z naturalnych półproduktów, NAPRAWDĘ odżywia usta, które są po jej użyciu miękkie i doskonale nawilżone. Pomadek nie trzeba przechowywać w lodówce i (jak na domowy kosmetyk) mają długi termin ważności (od 3 do 6 miesięcy).

   Przepis, który dzisiaj zaprezentuję, pochodzi z cudownej książki Klaudyny Hebdy „Ziołowy zakątek. Kosmetyki, które zrobisz w domu” i został trochę przeze mnie zmodyfikowany. 


Wersja Klaudyny:

Składniki:

- 15g wosku pszczelego

- 10 g masła kakaowego

- 20 g (około 2 łyżek) oliwy

Opcjonalnie:

- 5 kropli olejku pomarańczowego, z kadzidłowca, z rumianku rzymskiego lub pospolitego

- 1 ml (ok. 27 kropli) witaminy E

- kilka kropli oleju rycynowego dla połysku

   Do wyrobu swojej pomadki wykorzystałam olejek miętowy, w którym ostatnio się zakochałam :) Niedawno wpadła mi w ręce próbka balsamu do ust o miętowym zapachu i zapragnęłam, by moje pomadki miały zapach miętowych czekoladek. 

   Od razu przyznam się, że moja pierwsza próba wyrobu pomadek zakończyła się fiaskiem. Nie odmierzyłam 20g oliwy i do pomadek dodałam sugerowane w przepisie 2 łyżki, dodałam również siedem kropli olejku zamiast pięciu, prawdopodobnie również za dużo wosku. W rezultacie moje pomadki miały konsystencję świeczki, trzeba było nie lada wysiłku, by rozprowadzić je na ustach, dodatkowo zbyt duża ilość olejku powodowała, że zapach mnie drażnił, a nawet nieco szczypał w usta. Podjęłam decyzję, że znowu spróbuję, jednak wykorzystałam wszystkie opakowania, jakie miałam, więc postanowiłam opróżnić je z nieudanych pomadek (o tym, co z nimi zrobiłam napiszę na końcu posta). Tak to już jest z produkcją domowych kosmetyków, podobnie jak z pieczeniem ciast, czasem może „wyjść zakalec”;-). Nie zniechęciłam się i spróbowałam ponownie, poniżej przedstawię relację z drugiej próby.


Uwaga! Wszystkie narzędzia i pojemniki wykorzystywane do produkcji domowych kosmetyków muszą być sterylnie czyste, najlepiej zdezynfekować je alkoholem. 

Moja wersja:

- 15g wosku pszczelego

- 10 g masła kakowego

- 20 g oliwy (po zważeniu okazało się, że 20g to aż 4 łyżki mojej oliwy, w poprzedniej wersji dodałam więc jej tylko 10g, dlatego proszę, zaopatrzcie się w wagi jubilerskie i ważcie wszystko dokładnie)

- 5 kropli olejku miętowego

- 27 kropli witaminy E

- kilka kropli olejku rycynowego

   Na wadze odmierzyłam 10g masła kakaowego oraz 15g wosku pszczelego








   Nalałam wody do garnka i poczekałam aż zacznie wrzeć, następnie postawiłam na nim szklana miseczkę (wody było tyle, żeby miseczka NIE była w niej zamoczona). Wosk i masło umieściłam w misce, podgrzewałam wodę na małym ogniu i czekałam, aż produkty się rozpuszczą (jest to tzw. kąpiel wodna). Po rozpuszczeniu produkty przypominały olej i miały lekko żółtawe zabarwienie. 


 
   W przepisie podane jest, by zestawić miskę z ognia i dodać oliwy z oliwek, jednak ja dodałam oliwę od razu, chwilkę rozmieszałam (natychmiast pojawiły się grudki z wosku i bałam się, że nie rozpuszczą się), zestawiłam miskę z garnka, dodam 5 kropli olejku miętowego oraz 27 kropli witaminy E
   Całość bardzo szybko zastyga, wszytko trzeba robić w ekspresowym tempie. Gdy do masy dodaje się półprodukty od razu powstają woskowe grudki, które przyklejają się do łyżeczki, dlatego radzę mieszać szpatułką lub patyczkiem, wtedy mniej masy się przyklei.
   Wlewanie pomadek do tubek to była katastrofa. Za pierwszym razem zaczęłam wlewać z miseczki bezpośrednio do wąskiej tubki, efekt - blat zalany woskową mazią. Z kolei za drugim razem posłużyłam się lejkiem- było lepiej, chociaż przelałam masę i trochę rozlało się na blat, w dodatku całe jej mnóstwo zastygło na lejku.Myślę, że masę z miseczki lepiej by było przelać do pojemnika z dzióbkiem lub do szklanej zlewki. Niestety moja sie stłukła, ale następnym razem zamierzam zanurzyć ją na chwilę w gorącej wodzie i wlać do niej masę, może wtedy nie będzie tak do niej przywierać. 
   Część pomadek wlałam do tubek a część do zakręcanych pojemników. Pomadki w pojemniczkach należy pocierać palcem, jednak ja wolę wydłubywać je paznokciem i nakładać większa ilość :p Tubki są bardziej higieniczne, gdyż nie musimy maczać w nich brudnych palców, jednak jak dla mnie nakładana jest zbyt cienka warstwa. Moim zdaniem pomadki z przepisu Klaudyny odrobinę bardziej miękkie. Kolejnym razem dodam do nich mniej wosku i zobaczę co z tego wyjdzie.

   Na końcu wyjaśnię, co zrobiłam z pierwszą partią pomadek. Otóż rozpuściłam je ponownie, dodałam więcej oliwy oraz masło Shea i stały się one "miętowym woskiem do stóp". Zdecydowałam się je zużyć do tego celu, ponieważ nie wiem, jak ponowne roztopienie oraz kiepskie zachowanie sterylności wpłynie na ich ważność, pod wpływem ciepła wosk mógł też utracić część swoich odżywczych właściwości. Dam znać co i jak, kiedy go przetestuję.

  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz